poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Viking Peach - młodszy brat

Z brzoskwiniowych tabak próbowałem tylko dwie – Samuel Gawith Peach w plastikowej tabakierce oraz Butterfly Monarch. Porządna tabaka brzoskwiniowa, której aromat szedłby w parze z wygodą zażywania, to coś czego szukam od pewnego czasu. Nigdy nie miałem specjalnej motywacji by zainwestować w kilka różnych rodzajów, położyć je obok siebie, zażywać po kolei i odkrywać pyliste odmęty aluminiowych puszek. Po Viking Dark i Viking Brown przyszła więc kolej na kolejnego Normana – Viking Peach. Liczyłem, że po znakomitych poprzednikach trzeci z braci będzie im dorównywał.



Jego bracia już dorośli. Niemal każdy skrawek ich ciała pokryły grube, kręcone włosy, brud spalonych wsi zatyka pory – co, jak drzewiej wierzono, chroni przed chorobami – tłuste kołtuny kłaków spadają na poharatane ramiona a po kolejnym dniu bojowego zaprawiania leżą przy tlących się w środku ogniska kłodach upojeni alkoholem, czkając od czasu do czasu.

Przy nich Brzoskwinka to berbeć, który miast włosów ma delikatny meszek i mleko pod nosem. Na którego dziewiczym wąsie skrapla się wilgoć uprzednio odparowana z ciała. Słodkie, niewinne dziecko, dla którego wojna to pojęcie znane tylko z opowiadań rodzeństwa, dla którego wszystko jest kolorowe, piękne, a ono samo jest ciekawe świata. Dzidzia, która przy grubym i tłustym Brownie, po chudszym i surowym Darku jest tylko pyłkiem na wietrze, swobodnie targanym przez wiatr wznoszony ku naszym nozdrzom.

Viking Peach to tabaka, po której otwarciu nie można się od niej oderwać aż do ostatniej szczypty, która spoziera na nas z tęsknotą spode wieczka. Czy jednak po tej ostatniej szczypcie tęsknota jest odwzajemniona?


Tak. Tęsknota jest cały czas. Ale nie za brzoskwiniowym Vikingiem, którego aromat jest żywcem wyrwany z puszki kandyzowanych połówek brzoskwinek – ta tęsknota jest za tabaką po której zażyciu będę mógł krzyknąć: Eureka! 

Choćby w głowie, choćby do siebie.  

3,4/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz