Tabaka to używka cudowna z wielu względów - a jedną z jej największych zalet jest możliwość dowolnej interpretacji aromatów, które się składają na poszczególne modele. Nie istnieje tu żadna jedynie słuszna wizja, nie istnieje klucz odpowiedzi - jej odbiór jest sprawą całkowicie subiektywną. Z tej dowolności ochoczo korzystam, bo wiem, że nie podlega ona ocenie, a wobec mnie nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje gdyby mój nos stanowczo nie zgadzał się z napisami na etykiecie.
Bo na aromat tabaki wpływ ma wiele czynników - począwszy od składników użytych do jej produkcji, przez sposób jej przechowywania, czasu od otwarcia opakowania, daty produkcji i tygodni jakie od niej upłynęły, po nasz własny nastrój i atmosferę, jaką budujemy podczas zażycia. Mógłbym się rozwodzić nad sztuką łączenia poszczególnych rodzajów tabak z godziną jej zażycia, napojem pitym między jedną a drugą szczyptą i muzyką łechczącą nasze uszy w czasie, gdy tabaka robi to samo z naszym nosem - ale nie teraz. Bo w kontekście Swiss Chocolate - sztandarowego wyrobu indyjskiej Dholakii - potrzebny Wam będzie wstęp tylko do tego momentu,
Pierwszy raz miałem z nią do czynienia trzy lata temu, gdy znajoma poczęstowała mnie nią w galerii handlowej, ot tak, w biegu - z tego doświadczenia pamiętam tylko tyle, że wybitnie mi Szwajcarska Czekolada nie podeszła. Nie podeszła mi na tyle, że nie skusiłem się na jej zakup przez te wszystkie lata do czasu, gdy przypadkiem ujrzałem ją na stoisku tytoniowym - pomyślałem, że warto spróbować raz jeszcze. Bo próbować zawsze warto! Cudowny proszek zażyłem z moją lubą na ławeczce w parku, pełen spokoju i radości - zarówno z obecności nowej tabaki jak i mojej Kamili - dzięki czemu zmysły moje były wyostrzone i bardziej skore do przychylnej oceny. Nasypałem nam po szczypcie w stylu "boxcar" - na kciuk oparty o palec wskazujący - i zażyliśmy mocno zmieloną, ale na szczęście nie pylistą, Dholakię. I cóż to było za odmienne doświadczenie od tego sprzed lat! W mych nozdrzach miast kwaśnogorzkiego posmaku zawitał aromat... czekoladowej wody gazowanej. Tak, dokładnie tego - gdyby ktoś wpadł kiedyś na pomysł stworzenia wody mineralnej z nutką czekolady, smakowałaby dokładnie tak samo.
Dlaczego akurat gazowana? Gdy napijemy się napoju z bąbelkami bywa, że "uciekają" one przez nos. Zdarzyło się to chyba każdemu, ale mało kto zwraca uwagę na subtelny powiew, aromat bryzy, który temu towarzyszy. Dokładnie ten aromat miałem zaklęty w mojej czterogramowej tabakierce. Niestety, jej żywot skończył się jeszcze w tym samym tygodniu - ale czymże są cztery gramy wody w proszku, jeśli człowiek musi wypijać dziennie co najmniej dwa litry płynów? Widzimy więc wpływ otoczenia na smak zażywanej tabaki. I podejrzewam, że mój egzemplarz był trochę zakłamany - może przez niewłaściwe przechowywanie? Kto wie.
Choć czekolady tam nie wyczułem, to na pewno skuszę się na większy i świeższy egzemplarz, gdy tylko będzie ku temu okazja.
3,5/5
3,5/5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz