Przytyłem od tej tabaki. Serio. Zaraz się dowiecie dlaczego.
Szukając dobrej tabaki kawowej przypomniało mi się o Coffee Kick - bezwiednie wpisałem nazwę w Google dopisując "tabaka sklep", nie mając jednak zbytniej nadziei na znalezienie jej w sklepie krajowym. Spotkała mnie jednak miła niespodzianka - tabaka dostępna była w hurtowni Synchro. Cena dość spora, bo 31 złotych, a do kompletu zakupiłem jeszcze trzy Swishery. Zapłaciłem i przyszło mi już tylko czekać na dostawę.
Puszka prawie w stylu tych od Samuela Gawitha - prawie, bo jest nieco mniejsza. O ile średnica jest identyczna, tak wysokością sięga zaledwie do wieczka standardowej 25 gramowej puszki SG. Kolor puszki także odmienny - jasnozłoty. Dość dziwnym rozwiązaniem jest uszczelka doczepiona po obwodzie puszki, bardzo kiepskiej jakości - mi trafiła się postrzępiona i jej kawałki musiałem wydłubywać z tabaki. Mój egzemplarz nie był też próżniowo zamknięty, wieczko bardzo łatwo schodziło od pierwszego otwarcia (aż za łatwo), a puszka była dość mocno porysowana.
Co ciekawe, mimo że puszka jest mniejsza od puszki SG, napisane jest że mieści ona 30 gram tabaki - a więc o pięć gram więcej niż puszki Samuela.
I skłonny jestem w to uwierzyć, bo tabaka jest bardzo zbita - jak na indyjską tabakę przystało. Wilgotnością można ją porównać do produktów Pöschla, jednakże zmielenie jest nieco drobniejsze co razem tworzy wrażenie "zbicia". Jest ogromny plus takiego stanu rzeczy - gdy ubędzie nam nieco tabaki wystarczy wstrząsnąć opakowaniem by znów mieć jej wizualnie taką samą ilość. Samouzupełnianie zawartości, mimo że pozorne, potrafi bardzo poprawić humor.
Tak więc nabieram wieczkiem, na którym są resztki kleju i ślad palców, nieco tabaki - bynajmniej szczyptę, bo po co mi szczypta, skoro mogę usypać kopczyk? Sam aromat czuć było już od paru minut, ba, jeszcze przed otwarciem puszki. Wystarczy, że Coffee Kick leży obok mnie na biurku bym ją czuł. Zażycie jest bardzo proste, tabaka nie jest pylista dzięki dużej wilgotności, choć lubi wraz z branym przez nos podmuchem powietrza uderzyć w tylną ściankę gardła. A jeszcze bardziej lubi trzepnąć w potylicę i niczym ogr wyciskać białko z oczu.
I co ja czuję! Czuję coś pięknego. Czuję aromat palonej kawy przyrządzonej w ekspresie ciśnieniowym. I choć zdaję sobie sprawę, że kawa kawie nierówna, to zdecydowanie bliżej tu do aromatu kawy z ekspresu ciśnieniowego niż do kawy sypanej bądź rozpuszczalnej. Brakuje tu tego dziwnego orzechowego posmaku znanego z Grado - i bardzo dobrze! W zamian dostaliśmy pewną słodycz. Słodycz, którą można jasno i prosto zdefiniować - kakaowe Wafle Familijne od Jutrzenki. Teraz już wiecie czemu przytyłem przez tę tabakę i dlaczego sąsiedzi nie mogli ostatnio kupić kakaowych wafli w okolicznych sklepach.
Coffee Kick by połechtać nos, a kakaowe Familijne by zaspokoić kubki smakowe, bo ochota na nie jest po prostu nieodparta. Nie przesadzę, że na około dwa gramy tej tabaki przypadła jedna paczka tych wafli. Komponują się idealnie, perfekcyjnie uzupełniają i tworzą ciężką do opisania zmysłową harmonię. Dlatego tabaka ta powinna zwać się nie tylko Coffee Kick, ale mieć też podtytuł - Impact of Glucose. Lub wafelnik - wzorem herbatników zakąsanych do herbaty.
To najbardziej "europejska" z indyjskich tabak, a zarazem najlepsza indyjska z jakimi miałem do czynienia oraz jedna z najlepszych w ogóle.
Warto byłoby pomęczyć Pana Michała by wprowadził do swojej oferty tę tabakę. Nie pożałowałby ani on, ani my. Co najwyżej nasza linia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz