W przedislamskiej kulturze arabskiej powszechna była wiara w dżinny - duchy towarzyszące człowiekowi i namawiające go do grzechu. Nam, ludziom z kręgu cywilizacji zachodniej, kojarzą się one z pociesznymi duszkami mieszkającymi przez setki lat w zakurzonych lampach. Zupełnie abstrahując od tego, że owe lampy przypominały bardziej czajniki, szczęśliwi znalazcy po przetarciu wierzchniej warstwy zalegającego na niej kurzu mogli liczyć na spełnienie trzech życzeń przez uwolnionego dżinna.
Gdy przetarłem swoją tabakierkę z Irish Toast, nie z kurzu a z czułością, życzenie miałem tylko jedno: aby ów pył okazał się magiczny. Raptem przekonałem się, że mityczne dżinny mieszkają nie tylko w starych lampach przypominających czajnik, ale też w całkiem nowych, aluminiowych tabakierach, albowiem moje marzenie ziściło się ponad oczekiwaną miarę.
Otrzymałem od mojego stworka krainę deszczu. Nozdrza wypełnił aromat znany z pierwszych wiosennych opadów i letnich burzowych popołudni. Tak pachnie ziemia skąpana wodą, którą niebiosa ją pokropiły.
Wszak lampy z dżinnami zazwyczaj odnajdowano na pustyni - przez setki lat samotności zdołały one zakląć całą swoją tęsknotę do ulewnych deszczy w tej oto tabace.